reklama

Forum Islandia :: Forum ICELAND.PL Strona Gwna

ICELAND.PL :: Islandia - strona główna portalu

ZANIM COŚ NAPISZESZ PRZECZYTAJ REGULAMIN  
JELI KTO CI OBRAA LUB AMIE REGULAMIN, NIE DAJ SI SPROWOKOWA, NAPISZ DO ADMINA!

 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UytkownicyUytkownicy   GrupyGrupy   RejestracjaRejestracja   ProfilProfil   ZalogujZaloguj 

Zaloguj si, by sprawdzi wiadomociZaloguj si, by sprawdzi wiadomoci   

Harry Potter VI (+2 rozdziały)
Id do strony 1, 2  Nastpny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Islandia :: Forum ICELAND.PL Strona Gwna -> Off-topic
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz nastpny temat  
Autor Wiadomo
Squallo

Doczy: 23 Sie 2005
Posty: 174
Skd: Kielce
PostWysany: 23 Pa 2005, 18:31    Temat postu: Harry Potter VI (+2 rozdziały) Odpowiedz z cytatem

Rozdział pierwszy

Inny minister



Zbliżała się północ, a Premier siedział samotnie w swoim biurze, czytając przydługawą notatkę bez śladu zrozumienia. Czekał na telefon od Prezydenta dalekiego kraju, zastanawiając się, kiedy ów nędzny człowiek raczy zadzwonić, i próbując stłumić nieprzyjemne wspomnienia długiego i męczącego tygodnia. Im bardziej próbował skupić się na tekście, tym wyraźniej widział zawistną twarz jednego ze swoich politycznych przeciwników. Jego oponent pojawił się w wiadomościach właśnie tego dnia, nie tylko po to, żeby wyliczać wszystkie okropne rzeczy, które wydarzyły się w ubiegłym tygodniu (jakby ktokolwiek potrzebował ich przypomnienia), ale i po to, żeby wyjaśnić, dlaczego każde z nich wyniknęło z błędów rządu.
Puls premiera przyśpieszał, gdy dokładnie analizował te oskarżenia. Nie były one dla niego ani sprawiedliwe, ani prawdziwe. Jak, do diaska, rząd mógł zapobiec zawaleniu się mostu? To oburzające - sugerować, że zbyt mało pieniędzy przeznacza się na mosty. Ten akurat miał mniej niż dziesięć lat i najlepsi eksperci nie byli w stanie wyjaśnić, dlaczego pękł na pół, posyłając tuziny samochodów w głębiny rzeki płynącej poniżej. I jak ktokolwiek ośmielił się przypuszczać, że to brak policjantów spowodował te dwa okropne i szeroko nagłośnione zabójstwa? Albo, że rząd powinien w jakiś sposób przewidzieć ten dziwny huragan w West Country, który spowodował tak wielkie szkody. I, oczywiście, to był jego błąd, że jeden z ministrów, Herbert Chorley, wybrał właśnie ten tydzień, żeby zachowywać się tak dziwacznie, że teraz przebywał na przymusowym urlopie.
"Ponury nastrój ogarnął kraj", wywnioskował przeciwnik, z trudem ukrywając szeroki uśmiech.
I to, niestety, była całkowita prawda. Sam Premier to czuł; ludzie naprawdę wydawali się bardziej przygnębieni, niż dotychczas. Nawet pogoda była ponura; ta chłodna mgła w środku lipca... To nie było normalne...
Przewrócił kolejną stronę raportu, ale gdy zobaczył, że jest ich jeszcze dużo, dał sobie spokój. Przeciągnął się mocno i smutnym wzrokiem rozejrzał po gabinecie. Był to pokaźny pokój, z wspaniałym marmurowym kominkiem stojącym naprzeciwko pionowo zasuwanego okna, szczelnie zamkniętego z powodu niespodziewanego w letnim sezonie chłodu. Premier wstał i ruszył w kierunku okna, patrząc na cienką mgiełkę, która przylegała do szyby. Gdy tak stał tyłem do pokoju, usłyszał za sobą dyskretne kaszlnięcie.
Zadrżał, stojąc oko w oko ze swoim przerażająco wyglądającym odbiciem w ciemnym oknie. Znał ten kaszel. Słyszał go już kiedyś. Odwrócił się twarzą do pustego biura.
- Halo? - powiedział, starając się, by jego głos brzmiał odważniej, niż on sam się czuł.
Przez krótką chwilę miał nieprawdopodobną nadzieję, że nikt mu nie odpowie. Jednak głos odezwał się ponowne żywym, stanowczym tonem, jakby odczytywał przygotowane przemówienie. Ów głos należał - jak Premier się domyślił - do przypominającego żabę, niewielkiego człowieczka w długiej, srebrnej peruce, który przedstawiony był na małym, brudnym, olejnym obrazie, znajdującym się w kącie sali.
- Do Premiera mugoli. Potrzebuję pilnego spotkania. Uprzejmie proszę o szybką odpowiedź. Z poważaniem, Knot.
Postać na obrazie przyglądała mu się dociekliwie.
- Hm - powiedział Premier - posłuchaj... to nie jest najlepsza pora... czekam na ważny telefon, rozumiesz... od Prezydenta...
- Możemy to przełożyć - odpowiedział natychmiast portret.
Premierowi zamarło serce. Obawiał się tego.
- Ale ja naprawdę wolałbym rozmawiać...
- Sprawimy, ze Prezydent zapomni o tym telefonie. Zadzwoni rano. - odparł człowieczek. - Uprzejmie proszę o szybką odpowiedź dla pana Knota.
- Ja... och... dobrze - odpowiedział słabo Premier. - Tak, spotkam się z Knotem.
Pośpieszył do swego biurka, prostując swój krawat. Ledwo powrócił na swoje krzesło i spróbował nadać swojej twarzy wyraz zrelaksowania i spokoju, kiedy jaskrawozielony płomień trzasnął w pustym palenisku pod marmurowym gzymsem. Patrzył, próbując powstrzymać jakiekolwiek oznaki zaskoczenia czy zaniepokojenia, gdy tęgi człowiek pojawił się w kominku, wirując niczym bąk. Parę sekund później mężczyzna wszedł na antyczny dywanik, otrzepując z popiołu rękawy swojej długiej peleryny w pionowe pasy oraz limonkowo-zielony melonik, który trzymał w ręku.
- Ach… Premier - powiedział Korneliusz Knot, ruszając naprzód z wyciągniętą dłonią. - Miło pana znów widzieć.
Premier nie mógł szczerze odpowiedzieć podobnym powitaniem, więc wcale się nie odezwał.
W ogóle nie był zachwycony tym, że widzi Knota, którego sporadyczne wizyty, poza tym, że same w sobie budziły niepokój, zwykle wiązały się z bardzo złymi wieściami. Co więcej, tym razem Knot wyglądał na wyraźnie stroskanego. Był chudszy, bardziej łysy i poszarzały, a na jego twarzy można było dostrzec oznaki zmęczenia. Premier widywał już przedtem tak wyglądających polityków - nigdy nie wróżyło to nic dobrego.
- W czym mogę pomóc? - zapytał krótko, ściskając dłoń Knota, zapraszając gestem w kierunku najtwardszego z krzeseł stojących przed biurkiem.
- Trudno powiedzieć, od czego zacząć - wymamrotał Knot. Przyciągnął krzesło do siebie i usiadł, kładąc swój zielony melonik na kolanach. - Co za tydzień co za tydzień...
- Dla pana też był kiepski? - spytał sztywno Premier. Żywił nadzieję, że dał tym do zrozumienia, iż miał wystarczająco dużo na głowie - i to bez dodatkowej pomocy Knota.
- Tak, oczywiście - odpowiedział Knot, ze zmęczeniem przecierając oczy i przyglądając się Premierowi. - Miałem taki sam tydzień jak i pan, panie Premierze. Most Brockdale... morderstwa Bones i Vance...
- Pan... eee... pana... chciałem powiedzieć, jacyś pana ludzie byli... zamieszani w te... te wydarzenia, tak?
Knot zmierzył Premiera surowym wzrokiem.
- Oczywiście, że tak - odpowiedział. - Chyba zdaje pan sobie sprawę, z tego, co się dzieje?
- Ja... - zawahał się Premier.
Była to jedna z takich sytuacji, przez które Premier tak bardzo nie lubił wizyt Knota. Był przecież Premierem - i nie lubił być ocenianym, jak jakiś niedouczony sztubak.
Ale, oczywiście, wszystko odbywało się zawsze tak, jak podczas pierwszego spotkania z Knotem, dokładnie tego dnia, kiedy został Premierem. Pamiętał je, jakby to było wczoraj i wiedział, że to wspomnienie będzie go nawiedzać do końca życia.
Stał wtedy samotnie w tym samym biurze, ciesząc się smakiem zwycięstwa po wielu latach marzeń i planów, gdy usłyszał za sobą kaszlnięcie. I, tak jak dzisiejszego wieczoru, odwrócił się, żeby zobaczyć ten okropny mówiący portret, który oznajmił, że Minister Magii pragnie mu się przedstawić.
Oczywiście, pomyślał, że to długa kampania i napięcie wyborcze spowodowało, że zwariował. Z przerażeniem stwierdził, że portret do niego przemówił; było to jednak niczym w porównaniu z tym, co poczuł, gdy z kominka wyskoczył zapowiedziany czarodziej i uścisnął mu rękę. Nie mógł wydusić słowa, gdy Knot uprzejmie wyjaśniał mu, że czarownice i czarodzieje wciąż żyją w ukryciu na całym świecie, ale - że nie musi sobie zaprzątać tym głowy, bo Ministerstwo Magii bierze odpowiedzialność za całą magiczną społeczność i za zapobieganie kontaktom z niemagiczną populacją. Była to, jak mówił Knot, ciężka praca, która obejmowała wszystko od przepisowego i odpowiedzialnego używania latających mioteł, po sprawowanie kontroli nad smokami (Premier przypomniał sobie, jak kurczowo trzymał się biurka w owym momencie). Czarodziej poklepał ojcowsko po ramieniu ciągle osłupionego Premiera.
- Nie ma się czym martwić - powiedział. - Istnieje duże prawdopodobieństwo, że się więcej nie zobaczymy. Będę zawracał panu głowę tylko wtedy, gdy stanie się coś poważnego, coś co będzie dotyczyć mugoli... niemagicznej populacji, chciałem rzec. Innymi słowy, żyj i pozwól żyć innym. I muszę przyznać, że zniósł pan to dużo lepiej niż poprzednik. Próbował wyrzucić mnie przez okno, myśląc, że jestem oszustem przysłanym przez opozycję.
Premier w końcu odzyskał swój głos:
- Więc... więc nie jest pan oszustem?
- Nie - odpowiedział delikatnie Knot, rozwiewając jego nadzieje. - Obawiam się, że nie. Proszę spojrzeć.
I zamienił filiżankę Premiera w myszoskoczka .
- Ale... - powiedział bezradnie Premier, patrząc, jak filiżanka przeżuwa róg jego kolejnej przemowy. - Ale dlaczego... dlaczego nikt mi nie powiedział...?
- Minister Magii ukazuje się tylko aktualnemu mugolskiemu Premierowi - odpowiedział Knot, wpychając swoją różdżkę za pazuchę. - Uznaliśmy, że to najlepszy sposób, żeby zachować dyskrecję.
- Ale - mamrotał Premier - dlaczego poprzedni Premier mnie nie ostrzegł?
Knot roześmiał się.
- Mój drogi, czy zamierzasz powiedzieć o tym komukolwiek?
Chichocząc, Knot wrzucił szczyptę jakiegoś proszku do kominka, wkroczył w szmaragdowe płomienie i zniknął z głośnym świstem. Premier stał w całkowitym bezruchu, zdając sobie sprawę, że nigdy, jak długo będzie żył, nie odważy się wspomnieć o tym spotkaniu żadnej osobie. Bo kto, na całym świecie by mu uwierzył? Musiała upłynąć dłuższa chwila, zanim minął szok wywołany niecodzienną wizytą. Przez chwilę próbował przekonać siebie samego, że Knot był halucynacją wynikającą z braku snu po długiej kampanii wyborczej. Na próżno próbował pozbyć się wszystkich wspomnień z tego dziwnego spotkania - myszoskoczka ofiarował siostrzenicy i zlecił swojej prywatnej sekretarce pozbycie się portretu ohydnego, małego mężczyzny, który powiadomił go o przybyciu Knota. Ku przerażeniu Premiera, usunięcie portretu okazało się niemożliwe. Kiedy kilku cieśli, budowniczy lub dwóch, historyk sztuki i Minister Finansów próbowali bezskutecznie zdjąć go ze ściany, Premier zrezygnował z dalszych prób, mając nadzieje, że obraz pozostanie w spokoju i ciszy do końca jego kadencji. Okazjonalnie mógłby przysiąc, że widział kątem oka, jak lokator obrazu ziewał, czy też drapał się po nosie; raz czy dwa po prostu wyszedł z ramy, pozostawiając jedynie brązowo-błotne płótno. Udało mu się jednak zmusić się do nie zwracania zbytniej uwagi na portret i wmówić sobie, że wszystko to było jedynie złudzeniem optycznym.
Trzy lata później, w noc bardzo podobną do dzisiejszej, gdy Premier był sam w swoim gabinecie, portret ponownie zapowiedział wizytę Knota. Czarodziej pojawił się w kominku mocno przemoczony i wyraźnie zaniepokojony. Zanim Premier zdążył zapytać o cokolwiek, Knot zaczął opowiadać o więzieniu, o którym Premier nigdy nie słyszał, człowieku o imieniu „Sergiusz” Black, o czymś, co brzmiało jak „Hogwart” i o chłopcu zwanym Harrym Potterem - z czego, rzecz jasna, zaskoczony mężczyzna nic nie zrozumiał.
- Właśnie wróciłem z Azkabanu - wydyszał Knot, wylewając sporą ilość wody z ronda swojego melonika do kieszeni. - Środek Morza Północnego, rozumie pan, okropny lot... wśród dementorów panuje wielkie poruszenie - wzdrygnął się. - Nigdy przedtem nikt stamtąd nie uciekł. W każdym razie, musiałem pana ostrzec, Premierze. Black jest znany jako morderca mugoli i ma zamiar ponownie przyłączyć się do Sam-Wiesz-Kogo... Ale oczywiście, pan nawet nie wie, kim jest Sam-Wiesz-Kto!
Przez chwilę wpatrywał się beznadziejnie w Premiera, a potem powiedział:
- Dobrze, proszę... proszę usiąść. Będzie lepiej, jeśli wszystko panu wytłumaczę... Proszę się poczęstować whisky...
Premier poczuł się urażony - poproszony go, aby usiadł w swoim własnym biurze, oferowano mu jego własną whisky, ale mimo wszystko usiadł. Knot wyciągnął swoją różdżkę i wyczarował znikąd dwie duże szklanki, pełne bursztynowego płynu. Pchnął jedną z nich w stronę Premiera i przysunął sobie krzesło.
Knot mówił przez ponad niż godzinę. W pewnym momencie odmówił wypowiedzenie pewnego imienia głośno, zamiast tego napisał je na kawałku pergaminu, który wepchnął Premierowi do ręki. Kiedy w końcu czarodziej wstał, żeby wyjść, Premier także podniósł się z krzesła.
- Więc myśli pan, że... - zerknął na imię wypisane na kartce w jego lewej dłoni - Lord Vol...
Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać! - warknął Knot.
- Przepraszam... Myśli pan, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać wciąż żyje, tak?
- Hmm, Dumbledore twierdzi, że tak -odpowiedział Knot, zapinając swój płaszcz pod podbródkiem. - Ale nigdy go nie odnaleźliśmy. Moim zdaniem, nie jest niebezpieczny dopóki nie ma popleczników. Więc nie powinniśmy lekceważyć Blacka. Niech pan potraktuje poważnie to ostrzeżenie, rozumiemy się? Dobrze. Więc, mam nadzieję, że nie będziemy się więcej widywać, panie Premierze! Dobranoc.
A jednak spotkali się ponownie. Niecały rok później, Knot, wyglądający na coraz bardziej udręczonego, pojawił się znikąd w gabinecie, by oznajmić Premierowi, że podczas Mistrzostw Świata w „Kłyddyczu” (a przynajmniej tak to zabrzmiało), miały miejsce niewielkie kłopoty. Kilkoro mugoli było w to zamieszanych, ale doprawdy nie ma potrzeby, żeby premier się tym przejmował, bo sam fakt, że widziano Mroczny Znak, nic nie oznaczał. Knot był przekonany, że to odosobniony wypadek i Biuro Łączności z Mugolami już zajmowało się wszystkimi koniecznymi modyfikacjami pamięci.
- Och, zapomniałbym - dodał Knot, -Importujemy z zagranicy trzy smoki i sfinksa na potrzeby Turnieju Trójmagicznego. Zwykłe, rutynowe działania, ale ci z Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami poinformowali mnie, że mamy obowiązek powiadomić pana w przypadku, gdy przywozimy do kraju wyjątkowo niebezpieczne stworzenia.
- Ja... co... smoki? - wyjąkał Premier.
- Tak, trzy - odpowiedział Knot, - I sfinks. No nic, życzę miłego dnia.
Premier miał nadzieje, że smoki i sfinksy to najgorsze, co mogło mu się przydarzyć - przeliczył się jednak. Niecałe dwa lata później Knot ponownie wyskoczył z ognia - tym razem z wiadomością o masowej ucieczce z Azkabanu.
- Masowa ucieczka? - powtórzył ochryple Premier.
- Nie ma się czym przejmować, nie ma się czym przejmować! - krzyknął Knot, będąc już jedną stopą w płomieniach. - Wyłapiemy ich wszystkich błyskawicznie... pomyślałem tylko, że powinien pan wiedzieć!
I zanim Premier zawołał: „Proszę chwilę zaczekać!”, Knot zniknął w deszczu zielonych iskier.
Cokolwiek prasa i opozycja by nie mówiły, Premier nie był głupim człowiekiem. Nie umknęło jego uwadze ani to, że widywał Knota się coraz częściej, ani to, że za każdym razem czarodziej był coraz bardziej podenerwowany. I mimo że nawet lubił wspominać Ministra Magii (albo, jak go zwykle nazywał - Innego Ministra), nie mógł przemóc strachu, że z następną wizytą przyniesie on ze sobą jeszcze bardziej ponure wieści. I kiedy Knot wyszedł z kominka, w niechlujnym ubraniu i przygnębioną miną, szczerze zaskoczony, że Premier nie znał powodu jego przybycia - było to chyba najgorszą rzeczą, która wydarzyła się w ciągu tego wyjątkowo ponurego tygodnia.
- Skąd mam wiedzieć, co dzieje się w eee.. czarodziejskiej społeczności? -spytał zgryźliwie Premier. - Mam teraz na głowie wystarczająco dużo zmartwień i bez...
- Mamy takie same zmartwienia - wtrącił Knot. - Most Brockdale sam się nie zawalił. Ten huragan, nie był naprawdę huraganem. Morderstwa nie były dziełem mugoli. A rodzina Herberta Chroley`a byłaby bezpieczniejsza bez niego. Aktualnie podejmujemy działania mające na celu przeniesienie go do Szpitala Magicznych Zranień i Dolegliwości im. Św. Munga. Powinno się to odbyć dziś wieczorem.
- Co pan... Obawiam się... Co?! - zagrzmiał Premier.
Knot wziął bardzo głęboki oddech i powiedział:
- Panie Premierze, bardzo mi przykro oznajmić, że ON wrócił. Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać wrócił.
- Wrócił? Mówiąc „wrócił”, ma pan na myśli... on żyje? To znaczy...
Premier sięgnął pamięcią do tej przerażającej rozmowy sprzed trzech lat, kiedy Knot opowiedział mu o czarodzieju, który był postrachem wszystkich innych, czarodzieju, który popełnił tysiące okrutnych morderstw, zanim tajemniczo zniknął 15 lat temu.
- Tak, żyje - powiedział Knot. O ile można nazwać „żywym” tego, kto nie może zostać zabity... Naprawdę, nie rozumiem tego, a Dumbledore nie wyjaśnił mi tego odpowiednio... ale tak czy owak, na pewno ma ciało, mówi, chodzi i zabija, więc przypuszczam, że dla celów dalszej dyskusji możemy uznać, że żyje.
Premier nie wiedział co powiedzieć, ale uciążliwy nawyk chęci bycia dobrze o wszystkim sprawił, że powrócił do szczegółów, które zapamiętał z poprzednich rozmów.
- Czy Sergiusz Black jest z... eee... Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać?
- Black? Black? - powiedział Knot roztargnionym głosem, obracając w palcach swój melonik. - Ma pan na myśli Syriusza Blacka? Na brodę Merlina, nie! On nie żyje. Okazało się, że... eee... myliliśmy się co do niego. Jednak był niewinny. I nie stał po stronie Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. To znaczy - dodał defensywnie, coraz szybciej kręcąc melonikiem, - wszystko na to wskazuje... mamy ponad pięćdziesięciu naocznych świadków... W każdym razie - nie żyje. A raczej - został zamordowany. Na terenie Ministerstwa Magii. Zamierzamy rozpocząć dochodzenie w tej sprawie...
Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu, Premier przez chwilę współczuł Knotowi. Uczucie to przyćmił jednak błysk samozadowolenia na myśl, że mimo braku magicznych umiejętności, za JEGO kadencji nie popełniono morderstwa w rządowych departamentach. W każdym razie - jeszcze nie...
Podczas gdy Premier ukradkiem dotknął drewna swojego biurka, Knot kontynuował:
- Ale to nie Black jest teraz najważniejszy. Rzecz w tym, że jesteśmy w stanie wojny, panie Premierze, i pewne kroki muszą zostać podjęte.
- W stanie wojny? - powtórzył nerwowo Premier. - Czy pan aby nie przesadza?
- Do Tego, Którego Imienia Się Nie Wypowiada przyłączyli się już jego zwolennicy, którzy uciekli w styczniu z Azkabanu - Knot mówił coraz bardziej nerwowo, obracając swój melonik w dłoniach tak szybko, że wyglądał jak niewyraźna, limonkowozielona plama. -Odkąd przestali się ukrywać, sieją spustoszenie. Most Brockdale... to ON to zrobił, Premierze. Zagroził, że zacznie masowo zabijać mugoli, jeśli nie stanę po jego stronie i...
- Mój Boże, więc to pana wina, że ci ludzie zostali zabici! A ja muszę odpowiadać na pytania o stare wsporniki, przerdzewiałe łączenia i nie wiadomo co jeszcze! - przerwał mu wściekle Premier.
- Moja wina?! - zakrzyknął Knot, nabierając kolorów. - Czy pan sugeruje, że ugiąłby się przed takim szantażem?!
- Może nie - odparł Premier wstając i przechodząc przez gabinecie, - ale dołożyłbym wszelkich starań, by złapać szantażystę, zanimby popełnił jakieś okrucieństwo!
- Czy pan naprawdę uważa, że nie podjąłem odpowiednich kroków? - spytał gorączkowo Knot. - Każdy auror w Ministerstwie starał się... cały czas się stara, go odnaleźć i otoczyć wraz z poplecznikami... Ale niestety, mówimy o jednym z najpotężniejszych czarnoksiężników wszechczasów. Czarodzieju, który skutecznie unikał schwytania przez niemal trzy dziesięciolecia!
- Więc przypuszczam, że powie mi pan, że to on spowodował ten huragan w West Country? - spytał Premier, a jego gniew wzrastał z każdą chwilą. Do szału doprowadził go fakt, że mimo odkrycia przyczyn wszystkich potwornych katastrof, nie mógł ich upublicznić - a to było gorsze od stwierdzenie, że doszło do nich z winy rządu.
- To nie był huragan - żałośnie odparł Knot.
- O przepraszam! - warknął Premier, głośno tupiąc przy każdym kroku. - Powyrywane drzewa, zerwane dachy, powykrzywiane latarnie, ciężkie obrażenia...
- To byli śmierciożercy - powiedział Knot, - poplecznicy Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. I... podejrzewamy, że pomagał im olbrzym.
Premier stanął w miejscu, jakby uderzył w niewidzialny mur.
- Kto im pomagał?
Na twarzy Knota pojawił się grymas. - Korzystał z pomocy olbrzymów ostatnim razem, kiedy chciał uzyskać lepszy efekt - powiedział. - Biuro Dezinformacji pracuje na okrągło, mamy grupy Amnezjatorów, którzy próbują modyfikować wspomnienia wszystkich Mugoli, którzy widzieli, to, co się stało naprawdę. Większość ludzi z Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami krąży po Somerset, ale nie możemy odnaleźć olbrzyma... To... katastrofa.
- Niech pan nawet o tym nie mówi! - wrzasnął z furią Premier.
- Nie będę zaprzeczał, że morale w Ministerstwie jest dość niskie - powiedział Knot. - Najpierw to wszystko... a potem strata Amelii Bones.
- Strata kogo?
- Amelii Bones, kierowniczki Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Przypuszczamy, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, zabił ją osobiście, bo była bardzo utalentowaną czarownicą i... i wszelkie dowody wskazują na to, że wywiązała się prawdziwa walka.
Knot odchrząknął i, z wielkim wysiłkiem, przestał obracać swój melonik.
- Ale - w gazetach było coś o tym morderstwie - powiedział Premier, na chwilę zapominając o złości. - W NASZYCH gazetach. Amelia Bones... napisano tylko, że była kobietą w średnim wieku, mieszkała samotnie... To było... okropne zabójstwo, czyż nie? Sprawa nabrała dużego rozgłosu. Widzi pan, policja nie wie, co o tym myśleć.
Knot westchnął.
- Cóż, to oczywiste, że nie wiedzą - powiedział. - Zabita w pokoju zamkniętym od środka, prawda? My jednak wiemy dokładnie, kto tego dokonał, a mimo to nie jesteśmy bliżsi schwytania go. No i Emmelina Vance, o niej mógł pan nie słyszeć...
- Ależ tak, słyszałem! - zaprzeczył Premier. - W gruncie rzeczy, miało to miejsce tuż za rogiem. Gazety miały używanie: „Złamanie prawa i porządku publicznego na podwórku Premiera...”
- I jakby tego było mało - kontynuował Knot, prawie nie słuchając Premiera, -wszędzie roją się stada dementorów, atakując ludzi na prawo i lewo.
Dawno minęły już dobre czasy, kiedy to zdanie byłoby dla Premiera zupełnie niezrozumiałe.
- Wydawało mi się, że dementorzy pilnują więźniów w Azkabanie - spytał ostrożnie.
- Pilnowali - odparł słabo Knot. - Ale już nie pilnują. Opuścili więzienie i przyłączyli się do Sam-Pan-Wie-Kogo. Nie będę udawał - był to dla nas ogromny cios.
- Ale - zaczął Premier, czując narastające przerażenie - czy nie mówił mi pan, że to stworzenia, które wysysają nadzieję i szczęście z ludzi?
- To prawda. I rozmnażają się. To właśnie powoduje całą tę mgłę.
Pod Premierem ugięły się kolana. Opadł na najbliższe krzesło. Myśl o niewidzialnych istotach przemierzających miasta i wsie, rozsiewających rozpacz wśród jego wyborców sprawiła, że poczuł się bardzo, ale to bardzo słabo.
- Widzi pan, Knot, musi pan coś z tym zrobić! To na panu - Ministrze Magii - spoczywa odpowiedzialność...
- Drogi panie Premierze, chyba nie myśli pan, że po tym wszystkim nadal jestem Ministrem Magii? Zostałem zwolniony trzy dni temu! Cała czarodziejska społeczność od dwóch tygodni domagała się mojej rezygnacji. Podczas moich rządów nigdy nie widziałem ich tak zgodnych! - odpowiedział Knot śmiało, jednocześnie próbując się uśmiechnąć.
Premierowi na chwilę zabrakło słów. Pomimo oburzenia na sytuację, w jakiej został postawiony, zrobiło mu się żal człowieka, który siedział naprzeciw niego.
- Jest mi niezmiernie przykro - odezwał się w końcu. - Czy jest coś, w czym mógłbym pomóc?
- To bardzo miłe z pana strony, panie Premierze, ale nie jest pan w stanie nic zrobić. Zostałem tu dziś wysłany, by wprowadzić pana w ostatnie wydarzenia i przedstawić mojemu następcy. Powinien już tu być, jednak jest on bardzo zajęty w tej chwili... ma tyle spraw na głowie...
Knot obejrzał się, zerkając na portret brzydkiego człowieczka z długą, kędzierzawą, siwą peruką, który dłubał sobie właśnie w uchu końcem pióra.
- Będzie tu za chwilę, jak tylko skończy list do Dumbledore'a - odezwał się portret, zauważając spojrzenie Knota.
- Życzę mu powodzenia - rzekł Knot. Pierwszy raz jego głos brzmiał bardziej gorzko. - Pisałem do Dumbledore'a dwa razy dziennie, przez ostatnie dwa tygodnie, ale on się nie ruszy. Gdyby tylko był gotów przekonać chłopca, może nadal byłbym... Cóż, może Scrimgeourowi uda się coś osiągnąć.
Knot ucichł, najwyraźniej czując się poszkodowanym, ale ciszę niemal natychmiast przerwał portret, który nagle przemówił swoim szorstkim, oficjalnym głosem.
- Do Premiera Mugoli. Prośba o spotkanie. Pilne. Proszę odpowiedzieć natychmiast. Rufus Scrimgeour, Minister Magii.
- Tak, tak, jasne - odparł Premier rozkojarzonym głosem i ledwie zdążył się wzdrygnąć, gdy płomienie w kominku ponownie zmieniły kolor na szmaragdowy, wznosząc się, odsłaniając w swym sercu drugiego wirującego czarodzieja i wypluwając go chwilę później na staroświecki dywanik.
Knot podniósł się z miejsca i, po chwili wahania, Premier uczynił to samo, obserwując jak nowoprzybyły gość prostuje się, otrzepuje swoje długie, czarne szaty i rozgląda się dokoła.
Pierwsza, głupawa myśl Premiera była taka, że Rufus Scrimgeour wyglądał trochę jak stary lew. W grzywie jego płowych włosów i w krzaczastych brwiach widać było pasemka siwizny. Zza pary drucianych okularów spoglądały bystre żółtawe oczy. Chociaż poruszał się lekko utykając, w jego ruchach była jakaś kocia gracja. Premier zrozumiał, dlaczego społeczność czarodziejska, w tych niebezpiecznych czasach, wolała jako swojego przywódcę Scrimgeoura.
- Jak się pan miewa? - przywitał się Premier uprzejmie, wyciągając dłoń.
Scrimgeour uścisnął ją krótko, mierząc wzrokiem gabinet, po czym wyciągnął z szat swoją różdżkę.
- Czy Knot powiedział panu wszystko? - spytał ruszając przez pokój i uderzając różdżką w dziurkę od klucza. Premier usłyszał kliknięcie zamka.
- Eee... tak - odparł Premier. - I jeśli nie ma pan nic przeciwko, wolałbym aby drzwi pozostały otwarte.
- Nie chciałbym, by nam przeszkadzano - powiedział krótko Scrimgeour. - Lub obserwowano nas - dodał, wskazując różdżką na okna. Zasłony zasunęły się. - Tak, no cóż, jestem zajętym człowiekiem, więc przejdźmy od razu do rzeczy. Po pierwsze, musimy omówić pańskie bezpieczeństwo.
Premier wyprostował się i odparł:
- Jestem w pełni zadowolony z ochrony, którą mam, dziękuję bar...
- Cóż, my nie jesteśmy - wtrącił Scrimgeour. - Byłoby to fatalne dla Mugoli, gdyby ich Premier dostał się pod działanie Klątwy Impreiusa. Nowy sekretarz w pańskim biurze...
- Nie mam zamiaru pozbywać się Kingsley'a Shacklebolta, jeśli to pan sugeruje! - zdenerwował się Premier. - Jest bardzo wydajny, wykonuje dwa razy więcej zadań niż pozostali...
- To dlatego, że jest czarodziejem - odpowiedział Scrimgeour bez najmniejszego uśmiechu. - Świetnie wyszkolonym aurorem, który został przydzielony do pańskiej ochrony.
- Chwileczkę! - oburzył się Premier - Nie możecie tak po prostu wsadzać swoich ludzi do mojego biura. To ja decyduję o tym, kto dla mnie pracuje...
- Wydawało mi się, że był pan zadowolony z Shacklebolta? - spytał chłodno Scrimgeour.
- Jestem... to znaczy... byłem...
- Więc chyba nie ma problemu, prawda? - powiedział Scrimgeour.
- Ja... no tak długo, jak praca Shacklebolta będzie dalej... eee... tak doskonała - odpowiedział nieprzekonująco Premier, ale Scrimgeour zdawał się go prawie nie słuchać.
- Dalej, jeśli chodzi o Herberta Chorleya, pańskiego wiceministra - ciągnął dalej. - Tego, który zabawiał ludzi udając kaczkę.
- Co z nim? - spytał Premier.
- Najwyraźniej, zareagował w ten sposób na kiepsko rzuconą Klątwę Imperiusa - wyjaśnił Scrimgeour. - Uszkodziła mu mózg, ale on sam nadal może być niebezpieczny.
- On tylko kwacze! - zaoponował słabo Premier. - Z pewnością odrobina odpoczynku... Może lepiej nie przesadzać...
- Grupa Uzdrowicieli ze Szpitala Magicznych Chorób i Urazów imienia Świętego Munga bada go w tej chwili. Jak dotąd próbował udusić troje z nich - powiedział Scrimgeour. - Wydaje mi się, że będzie najlepiej, jeśli usuniemy go ze społeczności mugolskiej na jakiś czas.
- Ja... no cóż... Ale nic mu nie będzie, prawda? - spytał Premier z niepokojem.
Scrimgeour ledwie wzruszył ramionami, kierując się już w stronę kominka.
- To naprawdę wszystko, co miałem do powiedzenia. Będę pana informował o postępach, panie Premierze... a jeśli ja sam będę zbyt zajęty, by odwiedzać pana osobiście, przyślę tu Knota. Zgodził się pozostać na stanowisku doradcy.
Knot próbował się uśmiechnąć, ale nie bardzo mu się to udało. Wyglądało to raczej tak, jakby bolał go ząb. Scrimgeour już przetrząsał kieszeń w poszukiwaniu tajemniczego proszku, który zmieniał ogień na zielony. Przez chwilę Premier wpatrywał się żałośnie w obu czarodziejów, po czym słowa, które dławił w sobie przez cały wieczór wyrwały mu się w końcu z ust.
- Ale na miłość boską! Jesteście czarodziejami! Potraficie czynić magię! Na pewno potraficie poradzić sobie z... no... ze wszystkim!
Scrimgeour obrócił się wolno w miejscu i wymienił pełne niedowierzania spojrzenie z Knotem, któremu tym razem naprawdę udało się uśmiechnąć i powiedział uprzejmie:
- Problem w tym, że druga strona też potrafi czynić magię, Panie Premierze.
Po czym obaj czarodzieje, jeden po drugim, wkroczyli w jasnozielony ogień i zniknęli.


Ostatnio zmieniony przez Squallo dnia 31 Sty 2006, 20:58, w caoci zmieniany 1 raz
Powrt do gry
Zobacz profil autora Wylij prywatn wiadomo Numer GG
Squallo

Doczy: 23 Sie 2005
Posty: 174
Skd: Kielce
PostWysany: 23 Pa 2005, 18:37    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Rozdział drugi

Spinner’s End



Wiele mil dalej, mroźna mgła, która napierała na okna premiera, dryfowała powoli, ponad brudną rzeką, wijącą się pomiędzy zarośniętymi, zaśmieconymi brzegami. Ogromny komin, pozostałość po opuszczonym młynie, górował ponad okolicą, niewyraźny i złowieszczy. Nie dało się uchwycić żadnego dźwięku, z wyjątkiem szumu czarnej wody, ani żadnych oznak życia za wyjątkiem kościstego lisa, który skradał się przy brzegu w nadziei wywęszenia jakiś starych, rybich resztek pochowanych w wysokiej trawie.
Ale wtedy, z cichym pyknięciem, z rozrzedzonego powietrza na samej krawędzi rzeki wyjawiła się szczupła, zakapturzona postać. Lis zastygł w bezruchu, czujny wzrok utkwił w tym dziwnym, nowym zjawisku. Przez kilka chwil postać zdawała się ustalać położenie, po czym ruszyła lekkim, szybkim krokiem; jej długa peleryna szeleściła w trawie. Po sekundzie i z jeszcze głośniejszym pyknięciem, zmaterializowała się kolejna zakapturzona postać.
- Czekaj!
Ostry okrzyk zaskoczył lisa, przemieszczającego się teraz w poszyciu prawie na leżąco. Wyskoczył ze swojej kryjówki i przeskoczył brzeg. Nastąpił rozbłysk zielonego światła, skowyt, i lis spadł z powrotem na ziemię, martwy.
Druga z postaci odwróciła butem zwierzę na drugą stronę.
- To tylko lis – odrzekł lekceważąco spod kaptura kobiecy głos – myślałam, że to może auror... Piecuchu**, czekaj!
Ale cel jej nawoływań, który zatrzymał się i spojrzał w tył na rozbłysk światła, wspiął się już w górę brzegu, gdzie dopiero co upadł lis.
- Piecuchu! Narcyzo! Posłuchaj mnie!
Druga kobieta złapała pierwszą i chwyciła za ramię, ale ta się wyrwała.
- Wracaj Bello!
- Musisz mnie wysłuchać!
- Już słuchałam! Podjęłam decyzję! Zostaw mnie!
Kobieta nazwana Narcyzą wdrapała się na szczyt skarpy, gdzie linia starego ogrodzenia oddzielała rzekę od wąskiej, brukowanej ulicy. Druga z kobiet, Bella, ruszyła w ślad za nią. Zatrzymały się razem patrząc w poprzek drogi na rząd zniszczonych, ceglanych domów o szarych i ślepych w ciemności oknach.
- On tu mieszka? – zapytała Bella z pogardą w głosie – Tutaj? W tym mugolskim gnojowisku? Jesteśmy pewnie pierwszymi z naszego gatunku, które stawiają stopę na....
Ale narcyza nie słuchała. Prześlizgnęła się przez lukę w ogrodzeniu i już podążała wzdłuż drogi.
- Piecuchu, czekaj!
Bella ruszyła za nią, jej peleryna falowała z tyłu. Ujrzała Narcyzę przechodzącą przez alejkę między domami, w drugą, prawię identyczną ulicę. Niektóre z ulicznych latarni były popsute, więc kobiety przemieszczały się między plamami światła i głębokiej ciemności. Ścigająca dogoniła swą zdobycz, gdy ta skręcała w kolejny narożnik, tym razem z powodzeniem przytrzymując jej ramię i odwracając tak, że stały teraz twarzą w twarz.
- Piecuchu! Nie wolno ci tego zrobić! Mu nie można ufać!
- Czarny Pan mu ufa, nieprawdaż?
- Czarny Pan jest... jak uważam ... w błędzie – wydyszała Bella, jej oczy błysnęły spod kaptura, gdy natychmiastowo rozejrzała się wokół, by sprawdzić czy na pewno są same – Tak czy inaczej, zakazano nam rozmawiać na temat planu z kimkolwiek. To zdrada wobec Czarnego Pana... !
- Odpuść Bello! – warknęła Narcyza i machnęła jej przed twarzą, w geście groźby, wyciągniętą spod peleryny, różdżkę. Bella, tylko się roześmiała.
- Piecuchu. We własną siostrę? Nie ośmielisz...
- Nie ma już nic, czego nie ośmieliłabym się zrobić! – wydyszała Narcyza, z nutą histerii w głosie i machnęła w dół różdżką jak nożem; znowu rozbłysło światło. Bella puściła ramię siostry jakby oparzona.
- Narcyzo!
Ale Narcyza ruszyła przed siebie. Przecierając rękę, jej prześladowczyni znów poszła jej śladem, zachowując już jednak dystans, gdyż wkroczyły głębiej w opustoszały labirynt ceglanych domów. Ostatecznie Narcyza pośpieszyła w stronę ulicy Spinner’s End, ponad którą ogromny komin młyna wydawał się unosić jak gigantyczny, ostrzegający palec. Jej kroki odbiły się echem od brukowanej kostki, gdy mijała pozabijane i powybijane okna, aż dotarła do ostatniego z domów, z którego słabe światło przebijało się przez firanki w pokoju na parterze.
Zapukała do drzwi, zanim Bella, przeklinając pod nosem, zdążyła ją złapać. Stały teraz razem czekając i dysząc lekko wdychając fetor brudnej rzeki, niesiony przez nocną bryzę. Po paru sekundach usłyszały ruch z drugiej strony drzwi, które następnie uchyliły się nieznacznie. Dostrzec można było fragment mężczyzny patrzącego na nie, mężczyzny o długich czarnych włosach, częściowo przysłaniających ziemistą twarz i czarne oczy.
Narcyza zrzuciła kaptur. Była tak blada, że zdawała się świecić w ciemności, a długie jasno-blond włosy odgarnięte do tyłu dawały jej wygląd topielicy.
- Narcyza! – powiedział mężczyzna, otwierając drzwi nieco szerzej, tak że światło oświetliło zarówno ją jak i jej siostrę – cóż za miła niespodzianka!
- Severusie – odrzekła mocno szepcząc – czy możemy porozmawiać? To ważne.
- Ależ oczywiście!
Cofnął się w tył by pozwolić jej wejść do domu. Jej wciąż zakapturzona siostra weszła bez zaproszenia.
- Snape – mruknęła gdy go mijała.
- Bellatrix – odpowiedział, zwijając swoje wąskie wargi w lekko drwiący uśmieszek, gdy z trzaskiem zamykał za nimi drzwi.
Skierowali się prosto do malutkiego saloniku, który dawał wrażenie ciemnej, wyściełanej celi. Ściany całkowicie zastawione były książkami, z których większość obłożonych było w starą, czarną lub brązową skórę. Zużyta kanapa, stary fotel i chybotający się stolik stały obok siebie w polu słabego światła rzucanego przez lichtarz powieszony pod sufitem. Całe miejsce dawało wrażenie zaniedbanego, jak gdyby nie było na co dzień zamieszkiwane.
Snape wskazał Narcyzie kanapę. Zdjęła pelerynę, odrzuciła ją na bok i usiadła, wpatrując się w swoje białe, drżące dłonie zaciśnięte na kolanach. Bellatrix swój kaptur opuszczała znacznie wolniej: Miała włosy tak ciemne jak jasne były jej siostry, zapadnięte oczy i mocno zarysowaną szczękę; nie oderwała od Snepa wzroku, gdy ruszyła się by stanąć za Narcyzą.
- No więc, cóż mogę dla ciebie zrobić? – zapytał Snape, usadawiając się w fotelu naprzeciw sióstr.
- My.... jesteśmy sami, prawda? – spytała cicho Narcyza.
- Tak, oczywiście. Co prawda jest tu Glizdogon, ale chyba nie liczymy robactwa, czyż nie?
Wycelował różdżkę na ścianę ksiąg za jego plecami i z trzaskiem otworzyły się ukryte drzwi, ukazujące wąską klatkę schodową, na której stał jak wryty niski mężczyzna.
- Jak już pewnie zdążyłeś zauważyć, Glizdogonie, mamy gości – leniwie odparł Snape.
Mężczyzna, zgarbiony zczołgał się o parę stopni w dół i wszedł do pokoju. Miał małe, wodniste oczy, szpiczasty nos i wymalowany na twarzy nieprzyjemny, wymuszony uśmieszek. Swoją lewą dłonią przytrzymywał prawą, która wyglądała jakby była zakuta w błyszczącą, srebrną rękawicę.
- Narcyza! – powiedział piskliwym głosem – I Bellatrix! Jak miło...
- Glizdogon przyniesie nam coś do picia, jeśli tylko macie ochotę – oznajmił Snape – a następnie wróci do swojego pokoju.
Glizdogon skrzywił się jak gdyby Snape czymś w niego rzucił.
- Nie jestem twoim sługą – zapiszczał, unikając spojrzenia Snape’a.
- Czyżby? Zdawało mi się, że Czarny Pan umieścił cię tu, by mi pomagać.
- By pomagać, tak... ale nie by przygotowywać ci drinki i sprzątać dom.
- Nie miałem pojęcia, Glizdogonie, że miałeś ochotę na bardziej niebezpieczny przydział – łagodnie odparł Snape – Można to w prosty sposób zaaranżować: nie omieszkam porozmawiać z Czarnym Panem....
- Sam mogę z nim porozmawiać, jeśli tylko mam na to ochotę!
- Ależ oczywiście, że możesz – przytaknął Snape, drwiąc – a w międzyczasie przynieś nam coś do picia. Może, któreś z ręcznej roboty win domowego skrzata.
Glizdogon zawahał się przez chwilę, patrząc jakby chciał oponować, po czym skierował się ku drugim ukrytym drzwiom. Słyszeli uderzenia i pobrzękiwania szkła. W przeciągu paru sekund był z powrotem, niosąc na tacy zakurzoną butelkę i trzy kieliszki. Postawił wszystko na chybotliwym stoliku i usunął z zasięgu ich wzroku, trzaskając pokrytymi książkami drzwiami.
Snape napełnił trzy kieliszki winem o barwie krwi i dwa z nich podał siostrom. Narcyza wymamrotała słowa podzięki, podczas gdy Bellatrix nie powiedziała nic, wciąż groźnie łypiąc na Snapa’a. Nie wydawało się by go to zmieszało, przeciwnie wyglądał na rozbawionego.
- Za Czarnego Pana – wzniósł toast, podnosząc kieliszek i opróżniając go. Obie siostry poszły jego śladem. Snape ponownie napełnił kieliszki. Po tym jak Narcyza wypiła swoją drugą lampkę wina, powiedziała pośpiesznie – Severusie, przepraszam, żę przychodzę w takich okolicznościach ale musiałam się z tobą zobaczyć. Myślę, że jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc...
Snape uciszył ją gestem ręki, po czym wycelował różdżką znowu w zamaskowane drzwi klatki schodowej. Nastąpiło głośne uderzenie i skowyt, podążający za dźwiękiem uciekającego z powrotem na schody Glizdogona.
- Najmocniej przepraszam – odparł Snape – nabrał ostatnio dziwnego nawyku podsłuchiwania pod drzwiami, zupełnie nie wiem co on chce przez to osiągnąć... coś mówiłaś Narcyzo?
Wzięła głęboki, przerywany wdech i zaczęła jeszcze raz.
- Severusie, wiem, że nie powinno mnie tutaj być, że nic nikomu nie wolno mi powiedzieć, ale...
- Wiec trzymaj język za zębami! – warknęła Bellatrix – zwłaszcza w tym towarzystwie!
- W tym towarzystwie? – sarkastycznie powtórzył Snape – co mam przez to rozumieć Bellatrix?
- To, że ci nie ufam, Snape, a ty doskonale o tym wiesz!
Narcyza coś jakby załkała i ukryła twarz w dłoniach. Snape odstawił swój kieliszek na stół i usiadł ponownie z dłońmi na oparciu fotela, uśmiechając się do nachmurzonej Bellatrix.
- Narcyzo, myślę że powinniśmy wysłuchać wpierw co Bellatrix tak bardzo pragnie powiedzieć; zaoszczędzi nam to nużących wtrąceń. No więc, kontynuuj Bellatrix – odrzekł Snape – Z jakiegoż to powodu mi nie ufasz?
- Są setki powodów! – krzyknęła głośno, wymaszerowując zza kanapy i z trzaskiem odstawiając kieliszek na stół. – od czego by tu zacząć! Gdzie byłeś gdy Czarny Pan upadł? Dlaczego nigdy nie podjąłeś żadnej próby odnalezienia go, po jego zniknięciu? Co robiłeś przez te wszystkie lata, siedząc sobie w kieszeni Dumbledora? Dlaczego przeszkadzałeś Czarnemu Panu w zdobyciu Kamienia Filozoficznego? Dlaczego nie wróciłeś zaraz po tym jak Czarny Pan się odrodził? Gdzie byłeś te parę tygodni temu, gdy walczyliśmy by odzyskać proroctwo dla Czarnego Pana? I Dlaczego, Snape, Harry Potter wciąż żyje, skoro miałeś go na swojej łasce od pięciu lat?
Przerwała, jej pierś szybko falowała, a na policzkach pojawił się rumieniec. Za jej plecami, Narcyza siedziała nieruchomo, z twarzą wciąż ukrytą w dłoniach.
Snape uśmiechną się.
- Zanim ci odpowiem – Oo, tak Bellatrix, zamierzam ci odpowiedzieć! Możesz przekazać te słowa wszystkim tym, którzy szepczą za moimi plecami i przekazują Czarnemu Panu niestworzone historie o mojej fałszywej zdradzie! Zanim ci odpowiem, pozwól, że to ja cię o coś zapytam. Czy naprawdę myślisz, że Czarny Pan nie zadał mi każdego z tych pytań? Czy naprawdę wierzysz, że gdybym nie był w stanie udzielić mu satysfakcjonujących odpowiedzi, wciąż siedziałbym tu, rozmawiając z tobą?
Zawahała się.
- Wiem, że on ci wierzy, ale....
- Ale myślisz, że się myli? Albo, że w jakiś sposób go oszukałem? Nabrałem Czarnego Pana? Najpotężniejszego z Czarnoksiężników, Największego mistrza legilimencji, jakiego widział świat?
Bellatrix nic nie odpowiedziała, ale po raz pierwszy, spojrzała lekko zmieszana. Snape nie naciskał. Podniósł kieliszek wina, wypił łyk i ciągnął dalej – Pytałaś gdzie byłem, gdy Czarny Pan upadł. Byłem tam, gdzie miałam rozkaz być – w szkole Magii i Czarodziejstwa Hogward, życzeniem bowiem jego było bym szpiegował Albusa Dumbledora. Wiesz, jak zakładam, że był to jeden z rozkazów Czarnego Pana, bym objął tę posadę?
Przytaknęła prawie niezauważalnie, po czym otworzyła usta, ale Snape ją ubiegł.
- Pytasz dlaczego nie próbowałem go odnaleźć gdy zniknął. Z tego samego powodu co Arevy, Yaxley, Carrowowie, Greyback, Lucjusz – zwrócił głowę delikatnie ku Narcyzie – i cała reszta nie usiłująca go znaleźć. Uwierzyłem, że zginął. Nie jestem z tego dumny, myliłem się, ale tak właśnie było. Gdyby nie wybaczył tym, którzy stracili wtedy wiarę, nie pozostałoby mu zbyt wielu zwolenników.
- Miałby mnie! – krzyknęła z pasją Bellatrix – mnie, która spędziła dla niego długie lata w Azkabanie!
- Tak istotnie, podziwu godne – odrzekł znudzonym głosem Snape – nie przydałaś mu się co prawda zbytnio w więzieniu, ale sam gest był niewątpliwie wspaniały...
- Gest! – wrzasnęła, w swojej furii wyglądała na lekko szaloną – Podczas gdy ja znosiłam Dementorów, ty siedziałeś sobie w Hogwarcie, wygodnie odgrywając rolę pupilka Dumbledora!
- Niezupełnie – spokojnie odparł Snape – nie dał mi posady nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, wiesz przecież. Sądził chyba, że to może, hm, spowodować, że wrócę do starych nawyków, ...sprowadzi na dawną drogę.
- I to było twoje poświęcenie dla Czarnego Pana; nie wykładanie ulubionego przedmiotu – zadrwiła – Czemu tkwiłeś tam cały ten czas Snape? Wciąż szpiegowałeś Dumbledora, dla Pana, który uwierzyłeś, że nie żyje?
- Prawie – odpowiedział Snape – chociaż Czarny Pan jest zadowolony, że nigdy nie porzuciłem tego stanowiska: miałem dzięki temu szesnastoletnią listę informacji o Dumbledorze do zaoferowania gdy powrócił; raczej bardziej pożyteczny prezent powitalny niż niekończące się rozprawiania jakim to strasznym miejscem jest Azkaban...
- Ale zostałeś!..
- Tak, Bellatrix, zostałem – powiedział Snape, po raz pierwszy zdradzając niecierpliwość – miałem przyjemną pracę, którą wolałem od gnicia w Azkabanie. Polowali na Śmierciożerców, wiesz przecież. Wstawiennictwo Dumbledora ochroniło mnie przed więzieniem; tak było wygodniej więc to wykorzystałem. Powtarzam: Czarny Pan nie ma pretensji, że zostałem, toteż nie rozumiem dlaczego ty je masz.
Jak pamiętam, kolejną rzeczą, którą chciałaś wiedzieć – naparł nieco głośniej w reakcji na gesty Bellatrix zdradzającej chęć wtrącenia się – dlaczego stanąłem pomiędzy Czarnym Panem a Kamieniem Filozoficznym. Odpowiedź jest prosta. Nie wiedział, czy może mi ufać. Myślał, tak jak i ty, że przeobraziłem się z wiernego Śmiercoiożercy w marionetkę Dumbledora. Był w godnej pożałowania formie, bardzo słaby i dzielił ciało z miernym czarodziejem. Nie śmiał wyjawić się przed dawnym sprzymierzeńcem, bo ten sprzymierzeniec mógł wydać go Dumbledore’owi lub Ministerstwu. Głęboko żałuje, że mi wtedy nie zaufał. Mógłby powrócić do pełni sił trzy lata wcześniej. A tak, widziałem jedynie chciwego i bezwartościowego Quirella, próbującego ukraść kamień, więc, co muszę wyznać, zrobiłem wszystko by mu przeszkodzić.
Usta Bellatrix wykrzywiły się jak gdyby zażyła dawkę jakiegoś ohydnego lekarstwa.
- Ale nie wróciłeś, gdy powrócił, nie przybyłeś natychmiast po tym jak poczułeś, że Mroczny znak pali.
- Prawda. Na rozkaz Dumbledora przybyłem dwie godziny później.
- Dumbledora?.. – zaczęła oburzona.
- Myśl! – rozkazał znów zniecierpliwiony Snape – Myśl! Dzięki odczekaniu tych dwóch godzin, tylko dwóch godzin zapewniłem sobie możliwość pozostania w Hogwarcie jako szpieg. Pozwalając Dumbledore’owi sądzić, że wracam do Czarnego Pana tylko dlatego, że mi to nakazał, mogłem zdawać informacje o Dumbledorze i Zakonie Feniksa jak nigdy wcześniej! Przemyśl to Bellatrix: Mroczny Znak miesiącami stawał się coraz silniejszy. Wiedziałem, że jest już blisko do jego powrotu, wszyscy Śmierciożercy wiedzieli! Miałem mnóstwo czasu by przemyśleć, co chcę zrobić, by zaplanować mój kolejny krok, może uciec jak Karkaroff, nieprawdaż?
- Początkowe niezadowolenie Czarnego Pana z mojego spóźnienia, znikło całkowicie, zapewniam cię, gdy wyjaśniłem mu, że pozostałem mu wierny, mimo przekonania Dumbledora, że to jego człowiekiem jestem. Tak. Czarny Pan myślał, że na zawsze go opuściłem, ale się mylił.
- Ale w jaki ty sposób byłeś pożyteczny? – zadrwiła Bellatrix – jakież to pożyteczne informacje otrzymaliśmy od ciebie?
- Informacje te przeznaczone były bezpośrednio dla Czarnego Pana – odpowiedział Snape – jeżeli postanowił nie dzielić się nimi z wami...
- On dzieli się ze mną wszystkim! – krzyknęła poirytowana Bellatrix – nazywa mnie swoim najlojalniejszym, najwierniejszym...
- Czyżby? – zapytał Snape, zmieniając nieco ton głosu, by zasugerować niedowierzanie – cały czas, nawet po fiasku w Ministerstwie?
- To nie była moja wina! – sparowała Bellatrix, czerwieniąc się – Czarny Pan już w przeszłości powierzał mi swoje najcenniejsze... Gdyby Lucjusz nie...
- Nie waż się... Nie waż się obwiniać mojego męża! – powiedziała niskim, jadowitym głosem Narcyza, patrząc do góry na siostrę.
- Nie ma już sensu szukać winnego – gładko odrzekł Snape – Co się stało, to się stało.
- Ale bez twojego udziału! – odparła Bellatrix z furią – podczas gdy reszta się narażała, ty znów byłeś nieobecny, prawda Snape?
- Miałem rozkaz trzymać się z boku – odpowiedział Snape – a może nie zgadzasz się z Czarnym Panem, może myślisz, że Dumbledore nie zauważyłby, że przyłączyłem się do Śmierciożerców, by walczyć z Zakonem Feniksa? A..., wybacz mi, mówisz o narażaniu się... a mierzyłaś się z sześcioma nastolatkami, nieprawdaż?
- Do których przyłączyła się w niedługim czasie, jak dobrze wiesz, połowa Zakonu – warknęła Bellatrix – a, skoro już jesteśmy przy temacie zakonu, wciąż twierdzisz, że nie możesz zdradzić miejsca ich kwatery głównej, tak?
- Nie jestem Powiernikiem Tajemnicy, nie mogę wypowiedzieć nazwy tego miejsca. Rozumiesz działanie czaru, jak mniemam? Czarny Pan jest zadowolony z informacji jakich mu dostarczyłem na temat Zakonu. Umożliwiło to ostatnio, jak pewnie zgadłaś, złapanie i zamordowanie Emmeline Vance i z pewnością pomogło w postępowaniu z Syriuszem Blackiem; myślałem, że dałem wam pełne wytyczne jak go wykończyć.
Nachylił głowę i gestem wzniósł toast. Jej wyraz nie zmiękł.
- Unikasz mojego ostatniego pytania Snape. Harry Potter. Mogłeś go zabić w każdym momencie ostatnich pięciu lat. Nie zrobiłeś tego. Dlaczego?
- czy rozmawiałaś na ten temat z Czarnym Panem? – zapytał Snape.
- On... ostatnio, my... to ciebie pytam Snape!
- Gdybym zabił Harry’ego Pottera, Czarny Pan nie mógłby użyć jego krwi by się zregenerować, by uczynić się niezwyciężonym.
- Twierdzisz, że przewidziałeś iż będzie chciał wykorzystać chłopaka! – zadrwiła.
- Tego nie twierdzę. Nic nie wiedziałem o jego planach. Dopiero co wyznałem, że uwierzyłem w śmierć Czarnego Pana. Próbuję jedynie wyjaśnić dlaczego Czarny Pan nie żałował że Potter przeżył, przynajmniej do zeszłego roku.
- Czemu jednak trzymałeś go przy życiu?
- Czyżbyś mnie nie zrozumiała? Jedynie wstawiennictwo Dumbledora chroniło mnie przed Azkabanem. Czyżbyś nie zgadzała się, że zamordowanie jego ulubionego ucznia, mogłoby zwrócić go przeciwko mnie? Ale to nie tylko dlatego. Powinienem ci chyba przypomnieć, ze kiedy Potter po raz pierwszy pojawił się w Hogwarcie, w obiegu wciąż krążyło na jego temat wiele opowieści, plotek że on sam jest wielkim czarnoksiężnikiem i dlatego przeżył atak Czarnego Pana. W rzeczywistości, wielu ze starych sprzymierzeńców Czarnego Pana sądziło, że Potter może być tym, wokół którego wszyscy mogliby się zjednoczyć raz jeszcze. Byłem na tyle ciekaw, muszę to przyznać, że nawet przez myśl mi nie przeszło, by zamordować go w momencie gdy postawił swą stopę w zamku.
- Oczywiście, szybko stało się dla mnie jasne, że nie miał on żadnych nadzwyczajnych zdolności. Z niezliczonych tarapatów wydostawał się jedynie dzięki prostej mieszaninie niezwykłego szczęścia i bardziej utalentowanych przyjaciół. Jest przeciętny do granic możliwości, a przy tym tak odpychający i pewny siebie jakim wcześniej był jego ojciec. Zrobiłem co w mojej mocy by wyrzucić go z Hogwartu, do którego jak wierzę, w ogóle nie pasuje, ale zamordowanie go, czy też pozwolenie by został zamordowany na moich oczach? Byłbym głupcem ryzykując takie posunięcie, będąc trzymanym w garści Dumbledora.
- I po tym wszystkim, mamy uwierzyć, że Dumbledore nigdy cię nie podejrzewał? – spytała Bellatrix – że nie miał pojęcia komu tak naprawdę byłeś wierny, że wciąż wierzy ci bezgranicznie?
- Dobrze odegrałem swoją rolę – odpowiedział Snape – A ty nie dostrzegłaś największej słabości Dumbledora: wiary w ludzkie dobro. Gdy dołączyłem do jego załogi, świeżo po mojej karierze Śmierciożercy, urzekłem go opowieścią o najszczerszych wyrzutach Sumienia, a on przyjął mnie z otwartymi ramionami – Chociaż jak już mówiłem – nigdy nie pozwolił mi zbliżyć się do Czarnej Magii. Dumbledore był wielkim czarodziejem – o tak, był (dodał, bo Bellatrix prychnęła zjadliwie – Czarny Pan to potwierdza. Mimo to jednak, miło jest mi donieść, że Dumbledore się starzeje. Pojedynek z Czarnym Panem w zeszłym miesiącu nieźle nim potrząsnął. Został poważnie ranny, gdyż jego reakcje są wolniejsze niż kiedyś. Lecz przez te wszystkie lata nigdy nie przestał wierzyć Severusowi Snape’owi i w tych kłamstwach właśnie leży moja wielka wartość dla Czarnego Pana.
Bellatrix wciąż patrzyła niezadowolona, choć teraz już mniej pewna jak dalej zaatakować Snape’a. Wykorzystując chwilę milczenia, Snape zwrócił się do jej siostry.
- Teraz... przyszłaś mnie prosić o pomoc Narcyzo?
Narcyza spojrzała na niego z desperacją na twarzy.
- Tak Severusie. Ja.... myślę, że jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc. Nie mam nikogo do kogo mogłabym się zwrócić. Lucjusz jest w wiezieniu i ...
Zamknęła oczy i dwie wielkie łzy wypłynęły jej spod powiek.
- Czarny Pan zabronił mi o tym mówić – ciągneła Narcyza z wciąż zamkniętymi oczami – życzy sobie by nikt o planie nie wiedział. To... ściśle tajne. Ale...
- Jeżeli ci zabronił, nie powinnaś mi tego mówić – przerwał natychmiastowo Snape – słowo Czarnego Pana jest prawem.
Narcyza westchnęła, jakby oblał ją zimną wodą. Bellatrix spojrzała zadowolona po raz pierwszy odkąd weszła do tego domu.
- A widzisz! – krzyknęła triumfalnie do siostry – Nawet Snape tak uważa! Zakazano ci mówić, więc milcz!
Snape wstał i podszedł do malutkiego okna, spojrzał przez rozsuniętą zasłonę na wyludnioną ulicę, po czym szarpiąc zasuną ją z powrotem. Marszcząc brwi odwrócił się twarzą do Nazrcyzy.
- Tak się składa, że znam ten plan – powiedział niskim głosem – Jestem jednym z tych nielicznych Śmierciożerców, którym Czarny Pan go wyjawił. Jednakże, gdybym nie był wtajemniczony, Narcyzo, byłabyś winna wielkiej zdrady Czarnego Pana.
- Wiedziałam, że musisz go znać – powiedziała Narcyza, oddychając swobodniej – on tak ci ufa Severusie...
- Wiesz o planie? – zapytała Bellatrix, jej chwilowy wyraz satysfakcji został zastąpiony przez wyraz gniewu – Wiesz?
- Naturalnie – odpowiedział Snape – Ale o jaką pomoc mnie prosisz, Narcyzo? Jeśli wydaje cię się, że mógłbym nakłonić Czarnego Pana do zmiany decyzji, to obawiam się, że nie ma na to żadnych szans. Żadnych.
- Severusie – wyszeptała, łzy spłynęły jej po bladych policzkach – mój syn... mój jedyny syn...
- Draco powinien być dumny – obojętnie odrzekła Bellatrix – Czarny Pan obdarzył go wielkim uznaniem. I powiem to za Dracona: on nie odżegnuje się od tego obowiązku, wydaje się być rad wypróbowania się, podekscytowany wizją...
Narcyza na dobre zaczęła płakać, cały czas wpatrując się błagalnie w Snepe’a.
- Tylko dlatego, że ma szesnaście lat i nie ma pojęcia co się za tym kryje! Dlaczego Severusie? Dlaczego mój syn? To zbyt niebezpieczne! To zemsta za porażkę Lucjusza, wiem to!
Snape nic nie powiedział. Odwrócił wzrok od jej łez, jak gdyby były czymś nieprzyzwoitym, nie mógł jednak udawać, że jej nie słyszy.
- To dlatego on wybrał Dracona, prawda? – nalegała – by ukarać Lucjusza?
- Jeśli Draconowi się powiedzie – odparł Snape, wciąż na nią nie patrząc – będzie ceniony ponad wszystkimi.
- Ale mu się nie uda! – zaszlochała Narcyza – Jak może mu się udać, skoro nawet Czarny Pan... ?
Bellatrix sapnęła a Narcyza zdawała się tracić nad sobą kontrolę.
- Miałam na myśli... że nikomu się jeszcze nie powiodło... Severusie.... proszę.... Jesteś, zawsze byłeś ulubionym nauczycielem Draco... jesteś starym przyjacielem Lucjusza... błagam cię.... Jesteś ulubieńcem Czarnego Pana, jego najbardziej zaufanym doradcą.... porozmawiasz z nim, nakłonisz go?
- Czarnego Pana nie można nakłaniać, a ja nie jestem tak głupi by tego próbować – stanowczo rzekł Snape – nie mogę udawać, że Czarny Pan nie jest zły na Lucjusza. Lucjusz miał wszystkim kierować, a dał się złapać jak tylu innych i w dodatku nie udało mu się odzyskać proroctwa. Tak, Czarny Pan jest zły, Narcyzo, bardzo zły.
- Więc miałam rację, wybrał Dracona z zemsty – wyksztusiła Narcyza – on nie chce, żeby mu się powiodło, chce by zginął jedynie próbując. Gdy Snape nic nie odpowiedział, zdało się, że Narcyza straciła wszelkie, wciąż zachowywane, resztki samokontroli. Wstając, chwiejącym krokiem podeszła do Snepe’a i chwyciła za przednią część szaty. Z twarzą blisko jego twarzy i łzami spływającymi na jej pierś, wyksztusiła – Możesz to zrobić. Możesz to zrobić zamiast Dracona, Severusie. Udałoby ci się. Oczywiście, że tak, a on ciebie nagrodziłby, wynosząc ponad wszystkich...
Snape złapał ją za nadgarstki i wyzwolił z jej objęć. Patrząc w dół na jej załzawioną twarz, powiedział powoli – on zamierzył sobie, że zrobię to w ostateczności, jak zgaduję. Jest zdecydowany, że to Draco powinien spróbować jako pierwszy. Widzisz, w mało prawdopodobnym przypadku, że Draconowi się powiedzie, mógłbym pozostać w Hogwarcie na dłużej, wypełniając moją przydatną rolę szpiega.
- Innymi słowy, to nie ma dla niego żadnego znaczenia, czy Draco zginie!
- Czarny Pan jest bardzo zły – cicho powtórzył Snape – Nie udało mu się poznać proroctwa. Wiesz, tak samo jak ja, Narcyzo, że on łatwo nie wybacza.
Zgięła się wpół i upadła do jego stóp, łkając i jęcząc w podłogę.
- To mój jedyny syn... mój jedyny syn...
- Powinnaś być dumna – bezwzględnie oznajmiła Bellatrix – gdybym ja miała synów, byłabym szczęśliwa oddając ich służbie Czarnemu Panu.
Narcyza wydała cichy jęk rozpaczy i chwyciła swoje długie jasne włosy. Snape schylił się, chwycił ją za ramiona, podniósł i zaprowadził z powrotem na kanapę. Następnie nalał jej wina i siłą włożył kieliszek do dłoni.
- Dość tego Narcyzo! Wypij to. Posłuchaj mnie.
Uspokoiła się nieco, pijąc wino małymi, drżącymi łykami.
- Istnieje możliwość...., ze mogę pomóc Draconowi.
Podniosła się, miała kredowo-białą twarz i szeroko otwarte oczy.
- Severusie, och Severusie, pomożesz mu? Zaopiekujesz się nim? Zadbasz by nie stało mu się żadna krzywda?
- Mogę spróbować.
Odrzuciła kieliszek, który przejechał wzdłuż stolika, gdy ta ześlizgiwała się z kanapy; padła do stóp Snape’a, chwyciła jego dłonie, przycisnęła do nich usta.
- Jeśli zamierzasz go chronić... Severusie, czy przysięgniesz mi to? Czy złożysz Niezłomną Przysięgę?
- Niezłomną Przysięgę?
Twarz Snepe’a nic nie wyrażała, nic nie dało się z niej odczytać. Belltrix zarechotała jednak triumfalnie.
- Nie słuchałaś Narcyzo? Taa... spróbuje, tego jestem pewna... te same puste słowa, to samo wymigiwanie się... na rozkaz Czarnego Pana oczywiście!
Snape nie spojrzał na Bellatrix. Jego czarne oczy utkwione były w wypełnionych łzami, błękitnych oczach Narcyzy, która wciąż ściskała jego dłonie.
- Naturalnie, Narcyzo, złożę Niezłomną Przysięgę – odpowiedział cicho – może twoja siostra zgodzi się ją przypieczętować.
Usta Bellatrix otworzyły się. Snape zniżył się tak, że klęczał teraz naprzeciw Narcyzy. Przy zdumionym spojrzeniu Bellatrix, chwycili się za prawe dłonie.
- Będziesz potrzebować swojej różdżki Bellatrix – powiedział chłodno Snape
Wyciągnęła ją, wciąż patrząc zdumiona.
- I będziesz się musiała trochę do nas przybliżyć – odrzekł.
Zrobiła krok do przodu, tak że stała tuż nad nimi i skierowała koniec swojej różdżki na ich połączone dłonie.
Narcyza przemówiła.
- Czy przysięgasz, Severusie, dbać o mojego syna, Dracona, gdy ten spróbuje wypełnić życzenie Czarnego Pana.
- Przysięgam.
Mały języczek błyszczącego płomienia wydobył się z różdżki i oplótł dłonie jak ognisty drut.
- Czy przysięgasz, ze wszystkich sił, chronić go przed krzywdą?
- Przysięgam – odpowiedział Snape.
Drugi język płomienia wystrzelił z różdżki i połączył z pierwszym tworząc piękny, żarzący się łańcuch.
- I czy jeśli zajdzie taka potrzeba... jeśli Draco zawiedzie – wyszeptała Narcyza (dłoń Snape’a zadrżała, ale jej nie cofnął) – czy przysięgasz dokonać czynu, który zlecił Draconowi Czarny Pan?
Nastąpił moment ciszy. Bellatrix obserwowała z różdżką ponad ich połączonymi dłońmi i szeroko otwartymi oczami.
- Przysięgam – powiedział Snape.
Zdumiona twarz Bellatrix rozjarzyła się czerwienią w blasku trzeciego, wyjątkowego płomienia, który wystrzelił z różdżki, zawirował razem z innymi i oplótł mocno ich połączone dłonie, niczym sznur, niczym ognisty wąż.
Powrt do gry
Zobacz profil autora Wylij prywatn wiadomo Numer GG
Squallo

Doczy: 23 Sie 2005
Posty: 174
Skd: Kielce
PostWysany: 23 Pa 2005, 19:05    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Jeśli któryś z adminów uzna że zaśmiecam forum i mam usunąć temat, podporządkuję się Exclamation
Te dwa rozdziały to na osłodę oczekiwania na HP VI, który ukaże się w Polsce dopiero w styczniu/lutym. <Chyba> Wink
Miłej lektury! Smile
Powrt do gry
Zobacz profil autora Wylij prywatn wiadomo Numer GG
bartus22-1

Doczy: 31 Sie 2005
Posty: 112
Skd: Krosno
PostWysany: 24 Pa 2005, 17:28    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

temat w off topic nie może zaśmiecać forum, a temat tłumaczenia Horrego Portierra może rozpopularyzować stronę iceland.pl
Powrt do gry
Zobacz profil autora Wylij prywatn wiadomo Wylij email Numer GG
Squallo

Doczy: 23 Sie 2005
Posty: 174
Skd: Kielce
PostWysany: 25 Pa 2005, 16:13    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Dzięki Bartus Smile Mam nadzieję że inni też tak myślą!
Powrt do gry
Zobacz profil autora Wylij prywatn wiadomo Numer GG
Auliya

Doczy: 22 Sty 2005
Posty: 43
Skd: Sosnowiec
PostWysany: 31 Pa 2005, 15:21    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

oohhh swierzbi mnie, zeby Wam powiedziec, kto umarl <lol> No, ale ];-> nie ma tak łatwo, miłego czekania:D Tłumaczenia zabójstwem książek:D LUDZIE CZYTAJMY W ORYGINALE!!!
_________________
Reprezentujemy Partię Rewolucyjną Czarnego Piątku, Frakcja Popołudnie.
Powrt do gry
Zobacz profil autora Wylij prywatn wiadomo Numer GG
_Aníta_
Go
PostWysany: 1 Lis 2005, 19:45    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Auliya napisa:
oohhh swierzbi mnie, zeby Wam powiedziec, kto umarl <lol>

Hehehe ja na szczęście już wiem język A tak wogóle to "Harry Potter" już mi się trochę znudził Wink Do czwartej częsci to było jeszcze fajne, ale potem jakieś naciągane to wszystko Rolling Eyes
Powrt do gry
Auliya

Doczy: 22 Sty 2005
Posty: 43
Skd: Sosnowiec
PostWysany: 2 Lis 2005, 14:48    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

hm, zgodze sie z Toba, do czwartej czesci jeszcze mnie jaralo czytanie po angielsku, potem to juz za grube sie stalo, ale to, co naprawde nieci ]:-> to psucie ludziom zabawy mowiac kto umiera AHAHAH Very Happy teraz nadszedl film, nowa fala zabawy Very Happy taaakkk
_________________
Reprezentujemy Partię Rewolucyjną Czarnego Piątku, Frakcja Popołudnie.
Powrt do gry
Zobacz profil autora Wylij prywatn wiadomo Numer GG
Squallo

Doczy: 23 Sie 2005
Posty: 174
Skd: Kielce
PostWysany: 3 Lis 2005, 15:27    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

No ja też wiem kto umrze w tej części, bo mi mój "miły" kolega powiedział. Wbrew mojej woli Wink

Mam VI część po polsku na komputerze, ale jednak poczekam do stycznia. V część przeczytałem miesiąc przed premierą w Polsce, ale tym razem jednak poczekam. Brakuje mi tej magii książki Smile
____________________
http://death-ring.kw.pl/
brrrrrr...... wejdź ale możesz się rochę przestraszyć... wiem że to pewnie jest fotomontaż i wysłany w formie łańcuszka ale.... niezłe zdjęcie Neutral
Powrt do gry
Zobacz profil autora Wylij prywatn wiadomo Numer GG
bartus22-1

Doczy: 31 Sie 2005
Posty: 112
Skd: Krosno
PostWysany: 3 Lis 2005, 19:59    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

harry to się wam nie podoba "bo za gruby", a "Pan Tadeusz" też jest gruby na dodatek nudny i pisany wierszem a jakos jest epopeja narodową i się wielu osobom podoba.
Powrt do gry
Zobacz profil autora Wylij prywatn wiadomo Wylij email Numer GG
music80s
Go
PostWysany: 3 Lis 2005, 20:20    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

iceland.pl

Ostatnio zmieniony przez music80s dnia 2 Lut 2006, 19:04, w caoci zmieniany 1 raz
Powrt do gry
viking
User bywa złośliwy, IGNORUJ takie posty!
Doczy: 22 Sie 2005
Posty: 1747
Skd: Reykjavik
PostWysany: 4 Lis 2005, 2:29    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Music80s tylko bez masła maślanego Wink
_________________
Bardzo niewielu mężczyzn posiada klucz do serca kobiety, pozostali obywają się wytrychem.
Powrt do gry
Zobacz profil autora Wylij prywatn wiadomo
Squallo

Doczy: 23 Sie 2005
Posty: 174
Skd: Kielce
PostWysany: 4 Lis 2005, 8:46    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Ja tam się cieszę że HP to grube książki- więcej czytania fajnych przygód Smile Ale za to Ogniem & Mieczem tak opornie mi szło, że... Wink
Powrt do gry
Zobacz profil autora Wylij prywatn wiadomo Numer GG
Auliya

Doczy: 22 Sty 2005
Posty: 43
Skd: Sosnowiec
PostWysany: 6 Lis 2005, 11:15    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

ale przecież hary poter jest za gruby, oczywiście, dobrze, że jest gruby, bo to jedyna książka poza lekturami dla niektórych, ale sory, muminki, alicja w krainie czarów, mały książę nie są grube, o! po prostu pani rowling labours the point, ale widać nie wszystkim to przeszkadza ;D jeszcze jedna rzecz do potera - 6 część mam wydrukowaną, bo 100 zeta to lekkie zdzierstwo - szczególnie, że 4 część po angielsku tuż po premierze kosztowała 35, ale teraz cwaniaczą - tylko gruba oprawa Rolling Eyes bywa, za 100 zlotych można sobie niezły album kupić - tak dla porównania :\
_________________
Reprezentujemy Partię Rewolucyjną Czarnego Piątku, Frakcja Popołudnie.
Powrt do gry
Zobacz profil autora Wylij prywatn wiadomo Numer GG
elloth

Doczy: 03 Lis 2005
Posty: 362
PostWysany: 6 Lis 2005, 11:42    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

music80s napisa:
Ja nie będe skromny i pochwale się że kilka razy otrzymałem nagrode za najlepsze wyniki w czytelnictwie i za wzorowe czytanie.


A gdzie takie nagrody rozdają? zastanawia się ;-)

Co do HP - ja skończyłem na tomie trzecim.. po prostu wolę czytać trochę inne książki. Ale muszę przyznać, że bardzo miło, lekko i przyjemnie się czyta książki autorstwa p. rowling. Może kiedyś doczytam pozostałe tomy, na razie niestety nie mam czasu. Neutral

Zgadzam się co do tłumaczeń - są zbójstwem dla książek (patrz: tłum. Tolkiena przez Łozińskiego), chociaż tłumacz(ka) HP robi to całkiem dobrze, nie stara się udziwniać tekstu.
Powrt do gry
Zobacz profil autora Wylij prywatn wiadomo
bartus22-1

Doczy: 31 Sie 2005
Posty: 112
Skd: Krosno
PostWysany: 6 Lis 2005, 14:04    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

potter jest taki gruby tylko ze względu na dużą czcionkę i odstepy między wierszami co daje ten komfort "szybkiego" i naprawdę miłego czytania
Powrt do gry
Zobacz profil autora Wylij prywatn wiadomo Wylij email Numer GG
Squallo

Doczy: 23 Sie 2005
Posty: 174
Skd: Kielce
PostWysany: 6 Lis 2005, 18:14    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Mówisz o tym tłumaczeniu z " Bagoszami, skrzatami" itp? Zabawne ale da sie czytać... Smile
Powrt do gry
Zobacz profil autora Wylij prywatn wiadomo Numer GG
elloth

Doczy: 03 Lis 2005
Posty: 362
PostWysany: 6 Lis 2005, 18:45    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Hm, da się czytać, ale tylko i wyłącznie w celach rozrywkowych - najbardziej śmieszyła mnie zamiana "przeziwska" Aragorna z Obieżyświata na Łazika. Bo łazik kojarzy mi się z takim wojskowym autem i jakoś nie pasuje do postaci przyszłego(tudzież obecnego, lub przeszłego - zależy jak na to patrzeć ;-). króla Gondoru. Z drugiej strony podobno Łoziński dostosował się do prośby Tolkiena, żeby wszystkie nazwy własne tłumaczyć (żeby były bardziej swojskie).

(Chociaż, jakby się tak głębiej zastanowić, to jego tłumaczenie, nie licząc nazw własnych, jest całkiem dobre)

A ten szósty tom chyba sobie zakupię.. tak w ramach przeczytania czegoś lżejszego, bo cinżkich lektur mam dość Neutral . Te dwa rozdziały są calkiem obiecujące.
Powrt do gry
Zobacz profil autora Wylij prywatn wiadomo
_Aníta_
Go
PostWysany: 6 Lis 2005, 19:12    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Tłumaczenie Łozińskiego jest FATALNE!! Znika cała magia "Władcy Pierścieni" i aż się odechciewa to czytać Confused W porównianiu z tłumaczeniem Marii Skibiniewskiej to tak, jakbym czytała zupełnie inną książkę.

Czytałam ostatnio jeszcze jedną książkę tłumaczoną przez pana Łozińskiego i przy niektórych fragmentach miałam wrażenie, że ten facet sam nie wie, o czym pisze Wink Czasami naprawdę "Tłumaczenia są zabójstwem książek" lol
Powrt do gry
elloth

Doczy: 03 Lis 2005
Posty: 362
PostWysany: 6 Lis 2005, 20:17    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Tak naprawdę Tolkiena docenia się, gdy się go czyta w oryginale. Oczywiście - tłum. Skibniewskiej jest najlepsze, ale to wciąż nie to samo, co T. w wersji niezmienionej.

Łoziński strasznie dostał po xxxx za to tłumaczenie. Dziwi mnie, że jeszcze chce coś tłumaczyć Neutral . To powinno być prawnie zabronione. Jakby tłumaczył Harryego, to HP nazywałby się pewnie Henryczek Garncarz Wink .
Powrt do gry
Zobacz profil autora Wylij prywatn wiadomo
Wywietl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Islandia :: Forum ICELAND.PL Strona Gwna -> Off-topic Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Id do strony 1, 2  Nastpny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie moesz pisa nowych tematw
Nie moesz odpowiada w tematach
Nie moesz zmienia swoich postw
Nie moesz usuwa swoich postw
Nie moesz gosowa w ankietach



SIGN PETITION FOR TRAVELLING WITH PETS ON ICELAND!
Kuchnia Azjatycka: chiska, tajska, indyjska, japoska, wietnamska itd.
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Igloo Theme Version 1.0 :: Created By: Andrew Charron